Wesołe przygody Robin Hooda
Pewnego pięknego ranka, a niewiele czasu upłynęło od opisanego wyżej wydarzenia, wybrał się Robin Hood do Nottingham. Ciekaw był bowiem, co tam w mieście nowego słychać. Maszerował sobie dziarsko a wesoło skrajem traktu po murawie pokrytej kobiercem stokrotek, pozwalając oczom i myślom krążyć swobodnie.
U boku zawieszony miał róg, na plecach łuk i kołczan ze strzałami, w ręku niósł solidny dębowy drąg, który zgrabnie przekładał między palcami, kręcąc młyńca. I tak to właśnie idąc ocienionym gościńcem, zobaczył nadchodzącego z przeciwka wędrownego druciarza wyśpiewującego wesołą piosenkę. Na plecach miał ów druciarz zarzuconą sakwę oraz druciarski młotek, w ręce zaś dzierżył nielichy kostur, długi na dobre sześć stóp, i tak sobie śpiewał:
Gdy dojrzewa groszku strączek,
A pieski po lesie skaczą,
Pastuszkowie się na łączce
Kukurydzy kolbą raczą...
- Hej ho! Bądź pozdrowiony, dobry człowieku! - zawołał Robin.
... A ja wychodzę przed domek...
- Witaj, dobry człowieku!- zakrzyknął znowu Robin.
... Żeby nazrywać poziomek.
- Hej tam! Głuchy jesteś czy jak? "Witaj, dobry człowieku", mówię!
- A ty coś za jeden, by tak bez ceregieli dobrą piosnkę przerywać? - spytał druciarz, przestając wreszcie śpiewać. - Ale witaj, witaj, kimkolwiek jesteś, dobrym człowiekiem czy niedobrym. Pozwól jednak, chłopie, że ci tak rzeknę: jeśli ty jesteś dobrym człekiem, dobra nasza! Ale jeśli ty wcale nie taki dobry, to biada ci.
- Ha, wobec tego proponuję: bądźmy sobie nawzajem dobrymi - odrzekł wesoło Robin - albowiem niedobry los spotkałby niedobrego, a i niedobrym by było dla dobrego, czy niedobrego, z waszym dębowym drągiem znajomość zawrzeć, więc powtarzam: bądźmy sobie nawzajem dobrymi ludźmi.
- A niech i tak będzie - powiedział druciarz - ale, młodzieńcze, zechciej nieco poskromić swój giętki język, albowiem masz do czynienia z człowiekiem o wolniejszym cokolwiek pomyślunku, mów więc, nalegam, prościej nieco do prostego człowieka.
- A skąd to przybywasz, śmiały mężu? - spytał Robin.
- Idę z Banbury - odparł na to druciarz.
- Niestety! - powiedział Robin. - Niewesołe wieści doszły mnie tego, wesołego skądinąd, poranka.
- Ha! Doprawdy? - zakrzyknął druciarz gorliwie. - Mówże więc prędko, co to takiego, boć, jak przecie widzisz, jestem z zawodu druciarzem, i z racji zawodu takem jest żądny wieści jak proboszcz datków na tacę.
- No dobra - odparł Robin - słuchaj tedy, a ja opowiem, trzymaj się jeno dzielnie, bo niewesołe to będą wieści. A oto i one: jak słyszałem, za picie piwa dwóch druciarzy w dyby poszło!
- A żeby cię tak jasna cholera wzięła! Ciebie i te twoje wieści, parchaty psubracie! - zaklął druciarz. - A to za to, że się okropnie o poczciwych ludziach wypowiadasz. Ale w rzeczy samej, smutne to wieści, że dwóch porządnych chłopów w dybach siedzi.
- A widzę, żeś nic z tego zrozumiał. Smutek tych wieści w tym, że dwóch jeno w dybach siedzi, a cała reszta wolna po kraju łazi.
- Ach! Na cynowy talerz świętego Dunstana! - wrzasnął druciarz.
- Aż mnie świerzbi, by ci za durne figle skórę wygarbować.
Ale jeśli ludzie za picie piwa w dyby idą, to ciebie, mam nadzieję, też to spotka.
Serdecznie się na to Robin roześmiał i rzekł:
- Świetna riposta, druciarzu, doprawdy doskonała! Jako to piwo, dowcip wasz tym mocniej się pieni, im bardziej jest gorzki. Ale racja przy was, przyjacielu, bo musicie wiedzieć, że dobre piwo miłuję jak mało kto. Udajcie się tedy ze mną wprost pod szyld z pięknie wymalowanym błękitnym odyńcem, i jeśliście są tak wybornym piwoszem, na jakiego mi wyglądacie - a ufam, że nie zwodzi mnie wasz wygląd - uraczę wasze gardło tak przednim napojem, jakiego tylko w hrabstwie Nottingham można zakosztować.
- A niech mnie, mimo twoich ohydnych dowcipów równy z ciebie chłop. Kocham cię, słodki zawadiako, nazwij mnie plugawym poganinem, jeśli z tobą do Modrego Odyńca nie pójdę.
- Teraz wasza kolej na dzielenie się wiadomościami - powiedział Robin, gdy już ruszyli wspólnie w dalszą drogę - bo przecie kto jak kto, ale druciarze zawsze pełni są wieści niczym rzeka wody.
- Jesteś mi teraz jak rodzony brat - rzekł druciarz - to i powiem ci o czymś, czego normalnie bym nie zdradził. Jestem ci ja bowiem, kolego, człekiem przebiegłym, a trafiła mi się teraz niebanalna przygoda, w której muszę wysilić cały swój spryt. Tropem idę. Przybyłem, by wyśledzić śmiałego zbója, którego okoliczni ludzie Robin Hoodem zwą. Mam tu w mieszku nakaz na niego, pięknie zaprawdę wykaligrafowany na świńskiej skórze i tą oto wielgachną czerwoną pieczęcią uprawomocniony. Spotkawszy rzeczonego Robina, wręczę mu ten właśnie nakaz, i to tak, że każda kosteczka jego kruchutkiego szkieletu zakrzyczy amen! Ale zaraz, zaraz, przecież ty, dobry druhu, pochodzisz z tych tutaj okolic, nie zdarzyło ci się Robin Hooda spotkać?
- Ha! W rzeczy samej! - powiedział Robin. - I to nie dalej niż dzisiaj z rana. Ale, druciarzu, ludzie gadają, że to ponury a przebiegły rabuś. Dobrze wam radzę, lepiej czujnie strzeżcie waszego nakazu, bo gotów on wam go świsnąć i to razem z tym oto mieszkiem.
- Niech no tylko spróbuje! Może jest ci on przebiegły, ale jam nie mniej. Och! Gdyby tylko on mi tu stanął, twarzą w twarz! - zakrzyknął druciarz i zręcznie zakręcił młyńca swym ciężkim drągiem. - Ale opowiedz mi, chłopie, jaki to rodzaj człowieka.
- No więc, jest on całkiem podobny do mnie - zaśmiał się Robin.
- I budową, i wzrostem, a i wiekiem wypisz wymaluj ja, a jeszcze oczy ma niebieskie, dokładnie takie jak moje.
- Akurat - odparł druciarz - z ciebie to jeszcze nieopierzony jest młodzik. Jego wyobrażałem sobie jako wielkiego brodacza, który samym wyglądem wprawia w drżenie mieszczan z Nottingham.
- Prawda jest taka, że nie jest on ani tak dojrzały wiekiem jak wy, ani tak muskularny - powiedział Robin. - Niemniej słyszałem, że jest świetny w walce na kije.
- Nie wykluczam - odparł druciarz, cokolwiek rozeźlony. - Ale ze mną nie ma szans. Przecie nie kto inny tylko ja we własnej osobie pokonałem w równej walce Szymona z Ely na deskach ringu w mieście Hertford. Posłuchaj no, drogi zuchu, jeśli ty rzeczywiście go znasz, to może byś mnie tak do niego zaprowadził? Mam u Szeryfa za aresztowanie łobuza obiecane osiemdziesiąt błyszczących talarków; jeśli mnie do niego zawiedziesz, jestem ci gotów odpalić dziesiątkę.
- Skoro tak, to nie ma sprawy - odrzekł Robin. - Jednak pokażcie mi pierwej ten wasz nakaz, niech zobaczę to czarno na białym.
- Tego nie zrobię, choćby mnie rodzony brat na kolanach błagał - odparł druciarz. - Nikt nie zobaczy mojego nakazu, zanim nie aresztuję twego znajomka.
- Niech i tak będzie - powiedział Robin. - Zaręczam wam jednak, że nikogo bardziej odpowiedniego ode mnie do przedstawienia tego nakazu nie znajdziecie. Ale oto widać już szyld gospody "Pod Modrym Odyńcem", wejdźmy więc i skosztujmy sławnego październikowego piwa.
|