Cała Polska czyta dzieciom
Wojciech Tochman: "Cała Polska czyta dzieciom" - to tytuł kampanii, którą w czerwcu inauguruje Pani fundacja. O co chodzi?
Irena Koźmińska: Chcemy, by każde dziecko, bez względu na wiek, miało codzienny kontakt z książką. By był obok dziecka dorosły, który mu poczyta. Choćby 20 minut w ciągu dnia albo przed snem. Chcemy, by głośne czytanie w domu, w przedszkolu i w szkole stało się przyjemną rutyną. Przekonujemy rodziców, wychowawców i nauczycieli, że to, co dzisiaj zainwestują w moralny i intelektualny rozwój dziecka, zwróci się z nawiązką po piętnastu latach. Albo zemści, jeśli to zaniedbamy. Codzienne czytanie rozwija język, wzbogaca słownictwo, uczy umiejętności mówienia i słuchania, doskonali pamięć, kształtu-je wrażliwość moralną dziecka. Uczy myślenia, jest drogą do wiedzy i wykształcenia.
(...)
Skąd pomysł na taką akcję?
W 1995 roku, w Waszyngtonie, w poczekalni u dentysty przeglądałam czasopisma i trafiłam na artykuł o tym, że głośne czytanie jest inwestycją w rozwój dziecka. Mówił o tym Jim Trelease, grafik. Zaproszono go kiedyś do szkoły, żeby opowiedział dzieciom, jak tworzy. Po rozmowie zobaczył książkę na półce w klasie. I zapytał, kto ją czyta. I zamiast wyjść, zaczął z dziećmi rozmawiać o tej książce, bo akurat czytał ją swoim dzieciom. Czytał, bo i jemu kiedyś czytał ojciec. Pamiętał, jaką mu to sprawiało przyjemność. Po wizycie Trelease'a dzieci, które nie czytały tej książki, pognały do biblioteki. A on, zamiast robić kolejne prelekcje o grafice, zaczął mówić o czytaniu. Napisał broszurę, która krążyła wśród znajomych. Wreszcie trafiła w ręce dziennikarki z "New York Times". Ona ją wylansowała. Trelease napisał kolejne książki, które ja zaraz kupiłam. Dziś w Ameryce głośne czytanie to poważna dziedzina zgłębiana przez wielu badaczy. W "Podręczniku głośnego czytania" Trelease'a jest przykład chłopca, który urodził się z poważnym defektem mózgu. Lekarze wydali werdykt: nie będzie mówił, nie będzie chodził, człowiek-jarzyna. Rodzina czytała mu codziennie. Sadzali go w poduszkach, tak żeby widział książkę, żeby rozumiał, że to nie jest zwyczajne mówienie. Przez wiele tygodni nie było reakcji, aż po trzech miesiącach, nagle, chłopiec sięgnął po książkę sam. Potem codziennie otwierał ją w tym samym miejscu. Były to pierwsze symptomy pamięci. Po latach jako trzynastolatek chodził do normalnej szkoły. Nawet grał w baseball. Stało się tak dzięki wieloletniej stymulacji umysłu, dzięki czytaniu.
Pani wierzy w cuda, które się stają dzięki czytaniu?
To rzeczywiście graniczy z cudem. Jestem zaprzyjaźniona ze znakomitym amerykańskim neurochirurgiem - Benem Carsonem. Jego matka była niepiśmienną Murzynką. W wieku 13 lat wyszła za mąż i urodziła dwóch synów. Mąż ją szybko porzucił, bo sobie przypomniał, że ma inną rodzinę. Jej dzieci chodziły zaniedbane, brakowało pieniędzy na jedzenie. Chłopcy uczyli się źle. Ale ich matka wpadła kiedyś na genialny pomysł. Powiedziała: "Nie chcę, żebyście oglądali tyle telewizji. Możecie sobie wybrać dwa programy w tygodniu. I macie czytać dwie książki w tygodniu". Sama czytać nie potrafiła. Chłopcy czuli do matki szacunek, więc nie protestowali. Codziennie chodzili do czytelni. Ben ukończył podstawówkę jako prymus, choć jeszcze w piątej klasie był najgorszy. Po latach zdał do Yale i dziśś jest szefem neurochirurgii dziecięcej w najlepszym amerykańskim szpitalu. Robi niezwykle trudne operacje, rozdzielił zrośnięte mózgami bliźnięta. Jest sławny i bogaty.
Ale czy w Polsce takie cuda są możliwe?
Wszędzie są możliwe, jeśli tylko dorośli zadbają, by dzieci kojarzyły czytanie z radością, a nie z obowiązkiem i nudą.
Fragment z dodatku do Gazety Wyborczej "Wysokie Obcasy" z 26.05.2001 r.
|