Winnetou - tom I - fragmenty książki
Wsunąłem nóż i rewolwer za pas tak głęboko, że nie mogły mi
wypaść po drodze, i odczołgałem się od ognia. Dziś, kiedy to opo-
wiadam, czuję całą odpowiedzialność, jaką tak lekko wówczas wziąłem
na siebie, całe zuchwalstwo zamierzonego przedsięwzięcia. Nie
miałem bowiem zamiaru zakradać się do wodza Tanguy, lecz od razu
do Winnetou!
Skradałem się przez zarośla. Od obozu do miejsca, gdzie przywiązano
do drzew Inczu-czunę i Winnetou, było z pięćdziesiąt kroków.
Powinienem był posuwać się tak, żeby dotykać ziemi tylko palcami
rąk i końcami butów. Do tego potrzeba siły i wytrwałości, jaką
zdobywa się przez długie ćwiczenie, a ja ich wtedy jeszcze nie miałem.
Toteż sunąłem na kolanach i na łokciach jak czworonożne zwierzę.
Zanim oparłem ręce, obmacywałem to miejsce, próbując, czy
nie ma tam kawałka zeschłego drewna, które złamane ciężarem mego
ciała, mogłoby wywołać szelest; posuwałem się bardzo powoli, ale
jednak stale naprzód.
Wodzów poprzywiązywano do drzew po obu stronach otwartej
polany; o pięć kroków od nich siedział, zwrócony do nich twarzą,
Indianin, który ich pilnował. Ta okoliczność utrudniała mi zadanie,
ale obmyśliłem sobie sposób odwrócenia uwagi strażnika.
Przebyłem już prawie pół drogi i zużyłem na to przeszło pół godziny.
Dwadzieścia pięć kroków w pół godziny! Wtem ujrzałem obok
siebie jasną plamę. Przysunąwszy się tam, spostrzegłem ku mej radości,
małe, może na dwa metry średnicy, zagłębienie napełnione piaskiem.
Nabrałem więc prędko piasku do kieszeni i popełzłem dalej.
Po następnej półgodzinie znalazłem się już tylko o kilka kroków
od Winnetou i jego ojca. Nie mógłbym się do nich zbliżyć, gdyby
u ich stóp nie rosło kilka krzaków pokrytych liśćmi, które pozwalały
mi się ukryć przed strzegącym jeńców Indianinem.
Doczołgałem się najpierw do Winnetou i poleżałem kilka chwil
spokojnie, aby się przypatrzyć dozorcy. Był niewątpliwie znużony,
gdyż oczy miał zamknięte i otwierał je z widocznym wysiłkiem. Było
mi to bardzo na rękę.
Należało najpierw zbadać, w jaki sposób przywiązano Winnetou.
Sięgnąłem więc ręką do pnia i obmacałem go dokoła razem z nogami
jeńca, który to z pewnością poczuł. Bałem się, że się poruszy, co by
mnie zdradziło. Nie uczynił tego jednak, był na to zbyt mądry i obdarzony
niezwykłą przytomnością umysłu. Przekonałem się, że związano
mu nogi w kostkach, a oprócz tego przymocowano je rzemieniem
do drzewa. Były tu zatem konieczne dwa cięcia.
Następnie spojrzałem w górę. Przy migotliwym świetle ognia
zauważyłem, że ręce miał wykręcone do tyłu, oplecione wokół drzewa
i związane rzemieniem. Tu wystarczało jedno cięcie.
Najpierw przeciąłem oba dolne rzemienie. Górnego nie mogłem
z ziemi dosięgnąć. Trzeba było wstać, ale wtedy mógł mnie spostrzec
strażnik. Aby odwrócić jego uwagę, przyniosłem właśnie z sobą nieco
piasku; wyjąłem odrobinę i rzuciłem ją na krzak kolczasty obok
niego. To wywołało szelest. Strażnik obejrzał się, popatrzył na krzak,
ale wnet się uspokoił. Drugi rzut wzbudził w nim już podejrzenie.
Wstał, podszedł do krzaka i przyjrzał mu się badawczo. Odwrócił się
wówczas do nas plecami. W tej chwili uniosłem się i przeciąłem górny
rzemień. Wpadły mi przy tym w oko wspaniale włosy Winnetou,
opadające obficie na plecy. Uchwyciwszy cienki kosmyk tych włosów,
odciąłem go i obsunąłem się znowu na ziemię.
Po co to zrobiłem? Aby w razie potrzeby mieć w ręku dowód, że
to ja uwolniłem Winnetou.
Ku mojej radości Winnetou nie ruszył się nawet, lecz stał dalej
tak samo jak przedtem. Zwinąłem włosy na palcu w pierścionek
i schowałem do kieszeni. Następnie podkradłem się do Inczu-czuny,
którego pęta zbadałem równie dokładnie. Był tak samo jak Winnetou
skrępowany i przywiązany do drzewa i również nie poruszył się, gdy
poczuł dotknięcie mej ręki. Przeciąłem jego rzemienie najpierw
u dołu, a potem odwróciwszy w ten sam sposób co przedtem uwagę
strażnika, uwolniłem z pęt ręce starego wodza. Ojciec okazał się tak
samo rozważny jak syn i ani drgnął.
Wtem przyszło mi na myśl, że lepiej będzie nie zostawiać na ziemi
przeciętych rzemieni. Kiowowie nie powinni wiedzieć, w jaki
sposób oswobodzono jeńców. Gdyby zaś znaleźli rzemienie, zobaczyliby,
że były rozcięte, i podejrzenie padłoby na nas. Zabrałem więc
najpierw rzemienie od Inczu-czuny i przemknąłem się znowu do
Winnetou, aby tam zrobić to samo. Następnie schowałem je i ruszyłem
z powrotem.
Wiedziałem, że w chwili zniknięcia obu wodzów strażnik natychmiast
podniesie alarm i pobudzi wszystkich, a wówczas nie powinienem
się znajdować w pobliżu. Musiałem się śpieszyć. Ukryłem się
przeto w krzakach tak głęboko, że nie dostrzeżono by mnie nawet
gdybym się wyprostował, wstałem i szedłem ostrożnie, ale już znacznie
szybciej niż przedtem, do obozowiska. Znalazłszy się w jego pobliżu,
położyłem się znowu i odbyłem resztę drogi czołgając się po
ziemi.
|