"Baśnie"
"Królowa Śniegu" - fragment książki
Pewnego razu dzieci siedziały w ogródku i oglądały bardzo ładną książkę z obrazkami, w której były malowane ptaki i zwierzęta. Wieżowy zegar zaczął wybijać piątą godzinę.
- Aj! - zawołał Kaj nagle. - Coś mnie ukłuło w serce! Coś mi do oka wpadło!
- Może ukłuł cię kolec róży? - rzekła troskliwie Gerda. - Czekaj zobaczę, co ci wpadło w oko! Nic - nic nie ma.
- Pewno już wyleciało - rzekł Kaj niecierpliwie i odsunął się od dziewczynki.
Niestety, nie wyleciało. Był to właśnie drobniutki pyłek stłuczonego zwierciadła czarodzieja; utkwił mu w oku i zmienił świat cały, nie pozwalając widzieć w nim nic pięknego ani dobrego. A co gorsza, pyłek taki wpadł mu w serce, które nagle stało się zimne i twarde, przestało czuć i kochać.
- Czemu beczysz? - zapytał opryskliwie. - Żebyś wiedziała, jaka jesteś brzydka! A jaka śmieszna, ha, ha, ha! - Cóż to za zgniła róża? Pfe! - i ta szkaradna! Cała ta skrzynia stare, brzydkie pudło, tylko ją zrzucić z dachu.
Kopnął skrzynię, zerwał różę i rozdeptał.
- Kaj! - zawołała z przestrachem dziewczynka.
Widząc jej przerażenie, roześmiał się szkaradnie, zerwał jeszcze jedną różę, rzucił ją i wskoczył do swojego okna.
Od tej chwili Kaj zmienił się zupełnie. Kiedy Gerda chciała oglądać z nim obrazki, wzruszał ramionami, mówił, że są brzydkie, i wyśmiewał się z każdego. W końcu powiedział, że nie chce się z nią bawić, bo jest głupia jak małe dziecko. Nawet bajki babuni nie podobały mu się, mówił, że są niedorzeczne, zawsze miał jakieś ale. Nieraz stawał za staruszką, kładł na nos jej okulary i naśladował jej miny i słowa. Tak samo zaczął naśladować innych i nauczył się wkrótce najbrzydszych grymasów i wykrzykiwań.
W gruncie rzeczy Kaj nic temu nie był winien, tylko szkaradny pyłek szkła czarodziejskiego, które tkwiło mu w sercu. Z tego to powodu nikogo nie kochał i dokuczał Gerdzie, która była dla niego taka dobra. Ludzie zaczęli mówić, że Kaj jest złym chłopcem, i mieli słuszność, tylko nie wiedzieli, dlaczego jest taki.
Pewnego razu w zimie, gdy śnieg padał, Kaj przyniósł na podwórze szkło powiększające i przez nie patrzył na gwiazdki śniegowe, które pokrywały mu ubranie.
- Spójrz, Gerdo - rzekł - jakie ogromne! Niby kwiaty, niby gwiazdy, a jakie sztuczne! To ciekawsze przecież od kwiatów prawdziwych! - Tak równo, doskonale ułożone. Szkoda tylko, że topnieją.
Nagle pobiegł na górę, zniósł swoje saneczki i ciepłe rękawice, oznajmił Gerdzie, że idzie pojeździć saneczkami po rynku i natychmiast zniknął za bramą.
Na rynku była wesoła zabawa. Chłopcy ślizgali się po śniegu na swoich sankach, najśmielsi przywiązywali je do sań wieśniaków i jechali tym sposobem spory kawałek drogi. A co przy tym było śmiechu i wrzawy!
Wtem wjechały na rynek duże białe sanie, zaprzężone w białe konie. Osoba siedząca w saniach otulona była w ogromne białe futro, a na głowie miała białą futrzaną czapkę. Sanie dwa razy objechały rynek, a tymczasem udało się Kajowi przywiązać do nich z tyłu swoje małe saneczki. Teraz pomknął jak strzała po utartej drodze i wyjechał za miasto. Osoba w sankach odwróciła głowę i przyjaźnie uśmiechnęła się do niego.
Kaj był zadowolony, bo nigdy jeszcze nie jechał tak prędko; nie chciał jednak zanadto oddalić się od miasta i po pewnym czasie pragnął odwiązać swoje sanki. Wtedy osoba w saniach odwróciła się znowu i spojrzała tak przyjaźnie, że Kaj zapomniał o wszystkim. I tak się powtórzyło parę razy.
Śnieg zaczął padać gęsto, pociemniało, Kaj nie widział już nic dookoła prócz kręcących się białych płatków. Puścił sznurek, aby odczepić swoje sanki, ale one jak gdyby przymarzły do tych wielkich, mknęły jak wiatr za nimi dalej, dalej, dalej! Kaj krzyknął przerażony, ale nikt mu nie odpowiedział, jakby go nikt nie słyszał. Sanki pędziły ciągle, a śnieg sypał, nic już nie było widać. Chwilami uderzały się o coś gwałtownie, to znów spadały na dół, przeskakiwały jakieś nieznane przeszkody i sunęły po białej drodze w świat nieznany. Kaj chciał się przeżegnać, zmówić pacierz, lecz w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć słów "Ojcze nasz" i przychodziła mu na myśl tylko tabliczka mnożenia.
Płatki śniegu padały coraz większe, wyglądały na koniec jak białe ptaki. Zdawało mu się, że dookoła niego biegną gołębie, kury, gęsi - całym tłumem. Nagle konie stanęły, sanie się zatrzymały, a siedząca w nich osoba podniosła się i Kaj spostrzegł, że jej futro i czapka były ze śniegu.
Była to dama wysoka, wysmukła, olśniewającej białości: Królowa Śniegu!
- Dobrze jedziemy! - rzekła - Ale po co masz tam marznąć?
Chodź pod moje niedźwiedzie.
Posadziła go w saniach obok siebie, nakryła białym futrem, a jemu zdawało się, że zapada się w śnieżną górę.
- Jeszcze ci zimno - rzekła i pocałowała go w czoło.
Huu! Jakiż to był zimny pocałunek! Uczuł lód aż w głębi serca, które - jak wiemy - już miał na wpół zlodowaciałe, przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło prędko i poczuł się lepiej. Nie czuł już wcale zimna.
|