"Old Shatterhand"
Fragment książki
Naraz koń parsknął bardzo cicho. Był to pewny znak, że pragnął
na coś zwrócić uwagę swego pana. Zwierzę patrzyło na człowieka
wielkimi mądrymi ślepiami, po czym zwróciło głowę na bok, ku górze.
Myśliwy ze sztucerem w ręku ukląkł i badawczo spoglądał
w górę. Drzewa były tak gęste, że nie sposób przebić ich wzrokiem.
Jednak Shatterhand niebawem odłożył sztucer. Przez najniższe gałęzie
zauważył parę mokasynów, ozdobionych szczeciną morskiego
jeża. Widział, że człowiekiem, który nosił to obuwie, był jego najlepszy
druh.
Nie czekał długo. Młody czerwonoskóry bezszelestnie zsunął się
z drzewa. Ubrany był podobnie jak Old Shatterhand, tylko zamiast butów
nosił mokasyny. Ponadto głowę miał obnażoną. Długie, gęste, krucze
włosy, wysokie niby hełm, były splecione skórą grzechotnika.
Pióra orle nie zdobiły jego indiańskiej fryzury - bowiem ten mąż nie
w ozdobach skupiał godność wodza. Na szyi nosił woreczek z lekami,
fajkę pokoju i potrójny łańcuch z pazurów niedźwiedzich - zwycięskie
trofea, które zdobył z narażeniem życia. W ręku trzymał dubeltówkę;
drewniana kolba była gęsto nabita srebrnymi gwoździami.
Była to owa słynna srebrna strzelba, która nigdy nie chybiała celu.
Rysy jego poważnej, po męsku pięknej twarzy można było nazwać
niemal klasycznie rzymskimi. Kości policzkowe zaledwie wystawały
na matowym obliczu o lekkim brązowym odcieniu.
Był to Winnetou, wódz Apaczów, najwspanialszy z Indian. Jego
imię żyje w każdej strażnicy i przy każdym ognisku. Sprawiedliwy,
mądry, wierny, prawy, odważny aż do zuchwalstwa, szczery przyjaciel
i obrońca wszystkich pozbawionych pomocy bez względu na
kolor ciała - jako taki słynął wzdłuż i wszerz Stanów Zjednoczonych
i poza ich granicami.
|